Nigdy nie czytam dwa razy tych samych książek. Po prostu szkoda mi czasu. Świadomość, że te kilkanaście godzin spędzonych na powtórce mogę poświęcić na poznanie czegoś nowego jest przygniatającym argumentem w starciu nawet z moimi ulubionymi powieściami. Nie ma jednak reguł bez wyjątków, a jednym z nich jest właśnie - jak już pewnie zdążyliście dostrzec, spoglądając na okładkę i tytuł - "Zodiak" Roberta Graysmitha. Słuchając poświęconego seryjnym mordercom odcinka podkastu Masy Kultury naszła mnie silna chęć na ponowne zmierzenie się z tą książką. Wciąż pamiętałem z jaką fascynacją czytałem ją po raz pierwszy - choć miało to miejsce ponad 6 lat temu. Po kilka dniach opierania się pokusie nie wytrzymałem i złamałem swoją zasadę. Po raz drugi w przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Bardzo niepokojący objaw ;) Nie było jednak tak strasznie, gdyż te niespełna 270 stron (plus 32 strony skanów, zdjęć itd.) wtłoczyłem w swój chory umysł stosunkowo szybko - w trzy dni. Wrażenia? Niemal pokrywające się z tymi, które wzniosłem z pierwszego spotkania - kawał świetnej literatury faktu. I nic a nic nie przeszkadzały mi nawet zgrzyty w polskim tłumaczeniu (błędy, pomyłki, chwilami koślawy przekład). Amber to Amber, wyżej wymienione usterki są po prostu jedną z cech charakterystycznych wydawnictwa ;)
Kim jest Zodiak? Seryjnym mordercą, który polował na swoje ofiary w latach 60 i 70-tych ubiegłego wieku (a być może też wcześniej i później). Mordował na różne sposoby - nożem, z broni palnej, w przebraniu, bez przebrania - czerpiąc ze swych czynów, jak się zakładało, przyjemność seksualną. Jak głosi tekst z okładki, Zodiaka poszukiwano za 6 zabójstw, choć on sam przyznawał się do niemal czterdziestu. Ponurą sławę zyskał między innymi za sprawą listów i szyfrów, które wysyłał do gazet, policji i ludzi związanych ze śledztwem. Balansował na krawędzi, a mimo to do dziś jego tożsamość pozostaje zagadką. Również kilka szyfrów cały czas pozostaje niezłamanych. Czy rzeczywiście, jak sugerował morderca, w jednym z nich kryje się jego imię i nazwisko? Jeśli tak, to prawdopodobnie ułożył kryptogram w taki sposób, by jego rozwiązanie było niemal niemożliwe.
Książkę napisał Robert Graysmith, dziennikarz i karykaturzysta pracujący dla dziennika "San Francisco Chronicle" w czasie, gdy Zodiak przysyłał swoje listy. Sprawa ta tak mocno go zafascynowała, że przez lata badał wszystkie jej wątki, nawet te, które policja, często niesłusznie, z miejsca odrzuciła. Wyniki swojego śledztwa opisał właśnie w tej książce. Dziś, po ponad trzydziestu latach od jej wydania, jest już chwilami trochę zdezaktualizowana - z upływem czasu wyszły na jaw nowe informacje, ale cały czas jest to w naszym kraju najlepsze źródło wiedzy na temat nieuchwytnego Zodiaka. Zauważyłem też, że Graysmith, opierając się na przeprowadzonych rozmowach, kilka razy przedstawia rekonstrukcję wydarzeń odbiegającą od tej, którą znaleźć można w aktach poszczególnych spraw (dla ciekawych - można je znaleźć w sieci). Niedbałość policji jest chwilami przerażająca, co razi tym mocniej, że przy innych okazjach wykazywali się wręcz śmieszną nadgorliwością. Jedno można powiedzieć na pewno - Zodiak był szalenie sprytny, ale to, że nie został schwytany jest w równym stopniu zasługą jego niewyobrażalnego szczęścia.
W książce sporo jest domysłów, pytań bez odpowiedzi i frustrującej bezsilności wszystkich związanych w jakikolwiek sposób ze sprawą, a Graysmithowi daleko do utalentowanego pisarza, ale czyta się to na jednym wdechu. I nic więcej, poza faktem, iż jest to pozycja obowiązkowa w biblioteczce każdego fascynata tematyką morderców, dodawać nie trzeba.